Całkiem przypadkiem staliśmy się dziś posiadaczami karpia...
Mniemałam, że tatuś obdarował nas karpimi zwłokami, które powinniśmy jak najszybciej przetworzyć, co by zapas jadła był na nadchodzące święta.
Niestety... w pewnej chwili owe zwłoki zakutane w niebiodegradowalne worki zaczęły wydawać odgłosy paszczą i zostały zdekonspirowane, a następnie odratowane. Wylądowały w wannie, jak za dawnych czasów. Karpikowi nadaliśmy imię Gucio (Gutek) - na cześć wszystkich jego poprzedników z mego dzieciństwa. Ożyły wspomnienia.
Zulka momentalnie wyczuła w rybie bratnią duszę i zapałała uczuciem tyleż intensywnym, co szalonym.
Ogląda zwierza, obskakuje wannę, z boku, z tyłu, z boku, z tyłu i tak w kółko Macieju. Drapie łapką w kafle i popiskuje, gdy ryba znudzona oddala się. Moczy pyszczek, i próbuje robić "noski, noski", gdy Gucio podpływa.
Czatuje pod drzwiami pralni (obecna rybia rezydencja), gdy przymusowo kończymy jej wizytację u Gucia.
Istne szaleństwo. Gutek Mon Amur.
Nie wiem, jak zareaguje na wyprowadzkę karpia, któremu za dzień lub dwa zwrócimy wolność...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz